
Eufor zmiana warty
Bośnia po Dayton
Na mocy podpisanego w listopadzie 1995 r. układu pokojowego z Dayton, kończącego trwającą trzy i pół roku wojnę, Bośnia i Hercegowina stała się federacją dwóch podmiotów - Republiki Serbskiej i Federacji Bośni i Hercegowiny. Ta ostatnia ze swej strony dzieli się na terytoria kontrolowane przez Chorwatów i Bośniaków. Tworzenie wspólnych struktur państwowych idzie bardzo opornie - w praktyce większość reform musi wprowadzać Wysoki Przedstawiciel Społeczności Międzynarodowej, który ma prawo narzucić ustawy, jeśli wspólny parlament nie jest w stanie ich uchwalić.
Dnia 02.12.2004
Siły Unii Europejskiej (EUFOR) oficjalnie przejęły w czwartek od NATO misję w Bośni. W ceremonii w Sarajewie uczestniczyli szef unijnej dyplomacji Javier Solana i sekretarz generalny NATO Jaap de Hoop Scheffer.Siły EUFOR, dowodzone przez brytyjskiego generała Davida Leakeya, będą liczyć około 7 tys. (obecnie 9 tys.) żołnierzy pochodzących z 33 krajów, w tym 11 krajów UE. Mają one działać w ścisłej współpracy z NATO, które utrzyma swój sztab w Sarajewie. EUFOR będzie miał swoją kwaterę główną w obozie Butmir w Sarajewie. Celem misji oprócz zapewnienia "bezpiecznego środowiska" w Bośni jest nawiązanie ściślejszej współpracy z innymi agendami Unii Europejskiej obecnymi w Bośni i Hercegowinie.
NATO podjęło decyzję o przekazaniu misji sił stabilizacyjnych SFOR w Bośni na szczycie w Stambule w czerwcu tego roku. Sojusz przejął tę misję od ONZ-owskich "błękitnych hełmów" w grudniu 1995 roku po podpisaniu porozumienia pokojowego w Dayton, które zakończyło wojnę w Bośni. Na początku NATO-owski kontyngent nosił nazwę IFOR (siły interwencyjne) i liczył 38 tys. żołnierzy. Z końcem 1996 roku powstał SFOR, który obecnie ma 9100 ludzi. Misja w Bośni jest trzecim i zarazem najważniejszym wspólnym przedsięwzięciem wojskowym Unii Europejskiej. Wcześniejsze dotyczyły Macedonii i Demokratycznej Republiki Konga.
Sarajewski publicysta Gojko Berić pisze o tym tak:
Siły Unii Europejskiej przejmują od NATO misję stabilizacyjną w Bośni. Amerykanie skupią się zaś na szukaniu "żołnierzy" ben Ladena.
Do Bośni wkroczyło 7 tys. żołnierzy, którzy podlegać będą politycznej i wojskowej kontroli Brukseli. Po niemal dziesięciu latach gwarantowania pokoju w Bośni i Hercegowinie NATO opuszcza ten etnicznie podzielony kraj. Znajdujące się pod jego dowództwem siły stabilizacyjne SFOR są zastępowane siłami Unii Europejskiej (EUFOR).
Na pierwszy rzut oka to nie jest szczególny dramat. Jednak odejście Amerykanów wywołuje wśród Bośniaków (tak mówią o sobie słowiańscy muzułmańscy mieszkańcy Bośni, w czasach Jugosławii oficjalnie nazywani Muzułmanami) pewien niepokój. Serbskie nacjonalistyczne elity po obu stronach rzeki Driny, naturalnej granicy między Serbią i Bośnią, czekają z utęsknieniem na jak najszybsze wyjście NATO, a zwłaszcza Amerykanów. Ich obecność uznają za jedną z przeszkód, by ta naturalna granica raz na zawsze zniknęła. "Kiedy z Bośni i Hercegowiny wyjdzie ostatni amerykański but, Republika Serbska przyłączy się do Serbii. Muzułmanom damy jeszcze jakiś procent terytorium, ponieważ porozumienie z Dayton było dla nich w tej kwestii krzywdzące. Zapewnimy im też dostęp do morza, żeby ich państwo mogło przetrwać. To będzie strefa buforowa między Serbami i Chorwatami".
Takie stanowisko reprezentuje publicznie dr Kosta Czavoszki, profesor uniwersytetu z Belgradu, który jako prawnik od lat prowadzi kampanię przeciw Trybunałowi w Hadze, twierdząc, że oskarżenie o zbrodnie wojenne przywódcy bośniackich Serbów Radovana Karadżicia jest całkowicie nieuzasadnione. To przesłanie serbskich nacjonalistów, skierowane do bośniackich muzułmanów, Czavoszki wygłosił niedawno w Sarajewie, będąc gościem tamtejszej Niezależnej Telewizji 99.
Niepokój muzułmanów jest zrozumiały. Oni nie zapomnieli, że Ameryka, choć z dużym opóźnieniem, zatrzymała wojnę w Bośni, a tym samym powstrzymała też ludobójstwo, którego ofiarami byli Bośniacy, a które pochłonęło 200 tys. ludzkich istnień. Po interwencji w Iraku fala sympatii bośniackich muzułmanów do Amerykanów opadła. Dodatkową niechęć wywołały pokazane niedawno w telewizji sceny brutalnego traktowania i poniżania irackich jeńców. Jednakże emocje to jedno, a racjonalne myślenie - coś zupełnie innego. Bośniackie rozdarcie pomiędzy światem islamu a Zachodem swego czasu rozstrzygnął były prezydent Bośni Alija Izetbegović, kiedy powiedział: "Iran jest naszym największym przyjacielem, ale naszym faktycznym sojusznikiem jest Ameryka. Bo Iran jest daleko, a Ameryka blisko". Oczywiście w sensie geograficznym Ameryka też jest daleko, jednak Izetbegović uczynił aluzję do jej politycznej siły, jak też obecności jej armii USA w Europie.
Tymczasem, chociaż wielkoserbska koncepcja poniosła klęskę, to jednak nie została zarzucona. Iluzja, że serbskie ziemie kiedyś się zjednoczą, w niektórych środowiskach wciąż jest żywa. W stosunku do czasów Miloszevicia różnica sprowadza się tylko do tego, że głównym orędownikiem tej koncepcji jest dziś serbska Cerkiew prawosławna, i to nie tylko w Serbii, lecz również w Czarnogórze, Republice Serbskiej, w Kosowie i w Macedonii. Nawet Belgrad nie przestał wysyłać od czasu do czasu oficjalnych sygnałów, że przyznanie niezawisłości Kosowu będzie równoznaczne ze zmianą granic na Bałkanach. To wyraźna aluzja do przyłączenia Republiki Serbskiej do Serbii. A to z kolei wywołałoby nową wojnę w Bośni i Hercegowinie i zapewne cofnęło Bałkany do początku lat 90. minionego wieku.
Kogo wąż ukąsił, ten drży przed jaszczurką
Wszystkie trzy armie - bośniacka, serbska i chorwacka - praktycznie wyszły z wojny jako formacje partyjne. Pozostawały pod całkowitą kontrolą SDA (muzułmańskiej Partii Akcji Demokratycznej), SDS (Serbskiej Partii Demokratycznej) i HDZ (Chorwackiej Wspólnoty Demokratycznej). Dzięki reformie sił zbrojnych, którą przeprowadzono pod silnym naciskiem USA, kontrola nad nimi sprawowana jest teraz na szczeblu państwowym. Bośnia i Hercegowina ma tym samym jednolitą armię, choć precyzyjniej należałoby powiedzieć - jednolite dowództwo, które stanowić będzie grupa generałów reprezentujących wszystkie trzy narody. Siły zbrojne kraju nadal będą się składać z trzech elementów. Jednakże po raz pierwszy powołano ministerstwo obrony narodowej. Na jego czele stanął Nikola Radovanović z Republiki Serbskiej, który wykształcenie wojskowe zdobył w Wielkiej Brytanii i w Ameryce.
Jednak, jak powiadają, kogo wąż ukąsił, ten się i jaszczurki boi. Wielu Bośniaków, zwłaszcza ci, których najbliżsi zginęli z rąk Serbów, a potem także Chorwatów, żałuje, że nie ma już armii Bośni i Hercegowiny, której dowódcą w czasie wojny był Izetbegović. Oni nie wierzą w przyszłą jednolitą armię. "Nie jest dla mnie jasne, co to za nowe wojsko się tworzy. Bośniaccy politycy pozwolili, by Armia BiH została zrównana z dwiema armiami agresorów. To wojsko z trzema narodowymi komponentami jest niczyje. Nie wierzę, że będzie bronić Bośni i Hercegowiny i nas, muzułmanów, gdy zajdzie taka potrzeba" - mówi Muhamed Szvrakić, jeden z weteranów Zielonych Beretów, muzułmańskiej formacji wojskowej, która w pierwszych miesiącach wojny odegrała znaczącą rolę w obronie Sarajewa.
Nie chcemy być pomywaczami
Na początku 1996 r., dwa miesiące po podpisaniu porozumienia w Dayton, do wyniszczonej wojną, spustoszonej oraz podzielonej Bośni i Hercegowiny wkroczyło 60 tys. żołnierzy NATO. Najliczniejszy był kontyngent amerykański - 12 tys. ludzi. Amerykanie założyli swoją bazę w pobliżu Tuzli, na granicy z Serbią, i nazwali ją "Orzeł". W miarę upływu czasu imponujące siły NATO zredukowane zostały do 11 tys. Został zaledwie co dziesiąty Amerykanin. Reszta żołnierskiej braci opuści Bośnię do początku grudnia. Na razie wygląda na to, że w Bośni zostanie mały sztab NATO i około 300 amerykańskich żołnierzy. Na czele sztabu stać będzie amerykański generał. Fakt ten odbierany jest jako jeden z wielu dowodów istnienia rywalizacji między Ameryką i Unią Europejską. Obecność w Bośni nawet tak małej formacji NATO w unijnych kuluarach odbiera się jako sygnał amerykańskiej niewiary co do pełnej gotowości i zdolności sił UE, by zapanować nad sytuacją w Bośni. Chociaż oficjalnie twierdzi się, że NATO zostanie tu po to, by znaleźć i aresztować osoby oskarżone o zbrodnie wojenne, przede wszystkim Radovana Karadżicia i dowódcę armii bośniackich Serbów generała Ratka Mladicia, mało kto w to wierzy. Co będzie ich głównym zajęciem, wynika z oświadczenia amerykańskiego generała Virgila Packetta, dowódcy SFOR: "Szukamy, sprawdzamy, przeczesujemy i jeśli trzeba będzie - przewrócimy każdy kamień w Bośni i Hercegowinie, by przekonać się, czy są tu członkowie al Kaidy. Oni stanowią zagrożenie dla całego świata. 11 września zmienił po prostu naszą percepcję Bałkanów".
Pertraktacje dowództwa NATO i zespołu ministrów UE na temat tego, kto będzie miał całkowitą kontrolę od misją wojskową w Bośni i Hercegowinie, były bardzo ciężkie. Potwierdził to generalny sekretarz Paktu, holenderski dyplomata Jaap de Hoop Scheffer. Otóż USA wyraziły gotowość przejęcia części kontroli nad przyszłą operacją pokojową, jednakże Bruksela bez ogródek odrzuciła tę propozycję. "Nie możemy dopuścić do tego, żebyśmy się stali "pomywaczami ", podczas gdy Amerykanie prowadzić będą całą grę" - oświadczył w wywiadzie dla "The Financial Times" anonimowy dyplomata europejski.
Oficjalne źródła w Brukseli twierdzą, że oddziały Unii będą miały w Bośni "mocny mandat", z prawem użycia siły. Dowodzić nimi będzie generał brytyjski, a sama misja będzie najdroższą z dotychczasowych misji UE zarówno pod względem wojskowym, jak i logistycznym.
Tak czy owak, do tej pory to NATO z Amerykanami na czele przypadła decydująca rola w utrzymaniu pokoju w tym kraju. Oddziały NATO wypełniły swoją misję niemal w całości, z wyjątkiem rzeczy najważniejszej: nie złapały Radovana Karadżicia, człowieka, który - obok Osamy ben Ladena i schwytanego już Saddama Husajna - należy do najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy na świecie. Zamiast tego będą teraz zaglądać pod każdy kamień w Bośni, sprawdzając, czy przypadkiem nie znajdą tu jakiegoś "uśpionego" żołnierza ben Ladena.

