top of page

 

 

 

 

 

 

Media w Jugosławii

 

 

 

Gdyby piętnaście lat temu ktoś powiedział nam, że w Jugosławii wybuchnie wojna, zareagowalibyśmy uśmiechem niedowierzania. Może także odpowiedzielibyśmy:
- Nie, to niemożliwe, to nie może się zdarzyć w powojennej Europie.
Dlaczego więc do tego doszło? Zadajmy bardziej konkretne pytanie: dlaczego media w byłej Jugosławii rozpoczęły tę wojnę?

Odpowiedzi jest więcej niż jedna. Tak jak w innych komunistycznych krajach, tak i tu dziennikarze byli podporządkowani władzy. Kiedy komunistyczni politycy - tacy jak Slobodan Milosević w Serbii czy później Franjo Tudjman w Chorwacji - pragnąc pozostać przy władzy włożyli na siebie nacjonalistyczne kostiumy, większość dziennikarzy wykonała ten sam manewr, pragnąc utrzymać swoje stanowiska. Media, zamiast uprawiać propagandę komunistyczną, zaczęły promować idee nacjonalistyczne. Retoryka i środki pozostały te same, zmienił się tylko cel. Zabroniona w czasach Tity ideologia nacjonalistyczna była dla ludzi atrakcyjniejsza, gdyż oferowała im coś nowego (lub przynajmniej nowe opakowanie dla w gruncie rzeczy tego samego totalitaryzmu). Media podgrzewały nacjonalistyczne nastroje zagrzewając ludzi do nienawiści, przygotowując ich do wojny i zabijania siebie nawzajem.

Zarówno prasa, jak radio i telewizja relacjonowały wydarzenia z perspektywy poszczególnych republik. Zabrakło obiektywnego czynnika, choćby prób szerszego zestawienia faktów. W rezultacie zaistniały "prawdy": serbska, chorwacka, muzułmańska, albańska i każda z nich wykluczała pozostałe. Kiedy wybuchła wojna, serbskie media nazywały Chorwatów "ustaszami", Muzułmanie zostali "islamskimi fundamentalistami", Albańczycy - "faszystami". Chorwackie i bośniackie media zaś zrobiły z Serbów "czetników"... Dziennikarze zaczęli używać terminologii z czasów II wojny światowej, przywołując klisze z przeszłości. Jugosławia cofnęła się w czasie. Młodzi chłopcy wcielili się w czetników czy ustaszy i, jak ich ojcowie i dziadowie, rozpoczęli partyzancką wojnę w górach Bośni. Wśród Muzułmanów odżyła idea świętej wojny wydanej prawosławnym Serbom. Wyglądało to jak powtórka z historii, nawet tej sięgającej średniowiecza.

Politycy i posłuszne im media zmusiły mieszkańców republik byłej Jugosławii do etnicznego samookreślenia się. Nacjonalistyczni politycy decydowali o ich losach, zakreślali granice, artykułowali roszczenia terytorialne posługując się falą nienawiści, którą sprowokowali. Dziennikarze, którzy nie określili się etnicznie, tracili pracę.



Media zachodnie
Należy podkreślić, że również wolne media zachodniego świata przysłużyły się do destabilizacji sytuacji na Bałkanach. Współczesne dziennikarstwo ma do swojej dyspozycji najnowocześniejszą technologię i chlubi się uprawianiem obiektywnej reporterki. Wszyscy śledziliśmy relację CNN z wojny w Zatoce Perskiej. Najnowsza technika oferuje dziennikarzom niewyobrażalne ledwie kilka lat temu możliwości. Reporterzy mogli na żywo przekazywać obrazy z ostrzeliwanego Sarajewa, mogli pokazywać mordowanie i agonię ludzi, posługując się przekazem satelitarnym dostarczali do swoich redakcji tysiące informacji. Często zdarzało się jednak, że dziennikarze nie potrafili sprostać trudnemu, trzeba to przyznać, zadaniu, jakie stanowiło obiektywne relacjonowanie wydarzeń na Bałkanach. Poniżej wymieniam główne przewinienia popełniane przez zachodnich dziennikarzy zajmujących się tematyką konfliktu w krajach byłej Jugosławii:

1. Pogoń za sensacją - podróżując po zapalnych regionach naszego globu reporterzy koncentrują się wyłącznie na poszukiwaniu sensacyjnych obrazków, które nie wyjaśniają odbiorcy niczego. Taki reporter przylatywał samolotem do Sarajewa, nosił kuloodporną kamizelkę, nie znał języka ani historii tego regionu. Uważał się za profesjonalistę, poszukiwał dobrych ujęć zastrzelonych cywilów, filmował krew na płytach chodnika i rozwalone pociskami domy. Konstanty Gebert, dziennikarz "Gazety Wyborczej", opowiadał, że niektórzy jego zagraniczni koledzy płacili serbskim żołnierzom w Pale za to, by tamci trafili w określonym czasie w wyznaczony budynek. W ten sposób zdobywali "świetny materiał" dla swoich wieczornych wiadomości. Pytanie, dlaczego ta wojna wybuchła, nie miało dla nich żadnego znaczenia.

2. Uproszczenie - szczególnie na początku konfliktu. Dziennikarze postrzegali wydarzenia z czarno-białej perspektywy. Serbowie - zatwardziali komuniści i agresorzy - byli skalani wszelkim możliwym złem, podczas gdy Chorwaci a potem Muzułmanie byli szlachetnymi bojownikami o wielką sprawę wolności. Relacje tych reporterów pozostawały stronnicze i przyczyniały się do zaogniania konfliktu. Błąd ten popełniły także polskie środki masowego przekazu. Wkrótce Serbowie, którzy poczuli się dyskryminowani przez światowe media, zaczęli traktować zagranicznych dziennikarzy jako wrogów. Po prostu do nich strzelali... Z drugiej strony bośniaccy Muzułmanie, sfrustrowani po kolejnych nieudanych próbach prowadzonych przez Zachód pokojowych mediacji, oskarżyli dziennikarzy o cyniczne wykorzystywanie cierpień Bośniaków i przelewanej przez nich krwi w niskich celach pogoni za sensacją. Zagraniczni korespondenci szybko utracili szacunek i zaufanie wszystkich stron bałkańskiego konfliktu, niektórzy utracili również życie.

3. Koncentrowanie się na politykach - oni nie reprezentowali interesów żyjących na Bałkanach ludzi, pragnęli tylko utrzymać się u władzy. Podróżując po republikach byłej Jugosławii rozmawiałem z prostymi ludźmi w Belgradzie, Sarajewie, Skopje, Pristinie, Użicach, Splicie i zadawałem im ciągle to samo pytanie:
- Kim jesteście, jaka jest wasza narodowość?
W wielu przypadkach, szczególnie w Sarajewie, otrzymywałem odpowiedź:
- Myślałem, że jestem Jugosłowianinem. Teraz już nic nie wiem. Czuję się obywatelem tego miasta (Sarajewa).

Ci, którzy tak odpowiadali, bali się - utracili przecież ojczyznę, a teraz każda z walczących stron może wziąć ich za zdrajców. Wciągnięci zostali w piekło wojny wbrew ich woli. Niewielu dziennikarzy zainteresowało się tym zjawiskiem.

4. Ignorancja - wielu reporterów nie zadało sobie trudu przygotowania się do udźwignięcia tego skomplikowanego tematu, nie znali historycznej genezy konfliktu. Nie znali także historii powstania po I wojnie światowej jugosłowiańskiego państwa. W Bośni zetknąłem się z reporterem ogólnie szanowanej w Polsce gazety, który zapytał mnie o to, kto właściwie walczy z kim w tej Bośni, bo on tego nie rozumie.

5. Fragmentaryzacja - pokazywanie poszczególnych, nie powiązanych ze sobą obrazków bez podawania całego kontekstu. W ten sposób dziennikarz mógł łatwo dokonać manipulacji, pozyskując sympatię dla jednej ze stron konfliktu. Reporter mógł także dostarczyć odbiorcy cały szereg różnych informacji, które były jak fragmenty wielkiej układanki. Odbiorca nie był w stanie ułożyć ich w całość i zrozumieć ogólny kontekst.

6. Nadużywanie sarajewskiej perspektywy - oczywiście najprościej było polecieć oenzetowskim samolotem do Sarajewa i przysłać stamtąd reportaż. Tak było znacznie bezpieczniej niż np. jechać do muzułmańskiej wioski położonej po drugiej stronie góry Igman. Należy jednak mieć świadomość, że życie w Sarajewie wyglądało inaczej niż w innych częściach kontrolowanej przez Muzułmanów Bośni. Sarajewo znajdowało się pod specjalną ochroną ONZ. Konflikt w Bośni, widziany wyłącznie z perspektywy Sarajewa, to tylko fragment większej całości.

Niestety, trzeba przyznać, że relacjonowanie konfliktu na Bałkanach przez zagraniczne media stanowiło porażkę współczesnego dziennikarstwa. Nawet mimo dostępu do najnowocześniejszych technologii nie sprostało ono wyzwaniu. Spowodowało natomiast, że poczęliśmy postrzegać Bałkany jak jakąś odległą krainę, którą nazywamy umownie Barbarią. Barbaria ta leży nie o półtora dnia drogi samochodem od polskiej granicy, ale gdzieś na ciemnych rozdrożach świata na krańcach naszej mitycznej Europy, którą najchętniej zamykamy w bezpiecznym dla nas wymiarze własnego pokoju. Ekran telewizora utwierdzał nas w przekonaniu, że jesteśmy lepsi, tacy cywilizowani, w przeciwieństwie do tych bałkańskich barbarzyńców, którzy "zawsze mordowali się i będą mordować dopóki nie wyrżną się nawzajem" (tu cytuję liczne, często wypowiadane mi do ucha poufałym półgłosem opinie naszych rodaków, którzy uważają się za intelektualistów i dobrych katolików).



Co robić?
Jak można zapobiec rozszerzaniu się takich postaw? Jak uniknąć rozprzestrzeniania się syndromu bałkańskiego?

Po pierwsze nie można w żadnym wypadku rozważać przyszłości budowania zjednoczonej Europy bez rozwiązania kwestii Bałkanów. Bez włączenia republik byłej Jugosławii (i byłego Związku Sowieckiego) w proces integracji europejskiej wizja wspólnej Europy pozostanie tylko żałosną karykaturą. Społeczeństwa tych krajów, czując się wykluczone z rodziny narodów europejskich, zareagują wzrostem nastrojów ksenofobicznych i szowinizmem. To zaś może doprowadzić wyłącznie do zaostrzenia konfiktów w tym rejonie świata a w konsekwencji do destabilizacji Europy.

Po drugie należy wspierać z całej mocy - finansowo i moralnie - wszystkie wartościowe inicjatywy obywatelskie i społeczne (w tym wolne media), które przeciwstawiają się nacjonalizmom i opowiadają się za pokojem i demokracją. Specjalną uwagę należy poświęcić działaniom edukacyjnym i pracy z młodym pokoleniem. Operując przykładami pokazującymi rezultaty działań pozytywnych (powojenne pojednanie francusko-niemieckie, duńsko-niemieckie czy polsko-niemieckie) można łatwiej przekonać, że pokój opłaca się bardziej niż konflikt.

Po trzecie dziennikarze z taką samą gorliwością, jak relacjonowali wojnę w Bośni, powinni informować o postępach procesu pokojowego, o mozolnych, trudnych próbach budowania obszarów normalności, o zmaganich społeczeństw republik byłej Jugosławii z autorytarną władzą, o stanie gospodarki i stanie ducha. Zamieszczanie w światowych mediach wiadomości stamtąd o charakterze pozytywnym może się tylko przyczynić do wzmocnienia pożądanych przemian.

Wszyscy, wreszcie, wspólnie powinniśmy codziennie pracowicie poszerzać obszar nadziei. W końcu naszego wieku w wyniku upadku komunizmu świat stanął przed niepowtarzalną szansą stworzenia nowego sprawiedliwszego porządku globalnego. Dla okaleczonej wojnami Europy świt nowego tysiąclecia może i powinien być zwiastunem pokoju. Obowiązkiem mediów jest zaś uzmysłowić ludziom, że to zależy od każdego z nas z osobna

bottom of page